sobota, 5 sierpnia 2017
niedziela, 16 lipca 2017
20170716: Sowieci dalej rządzą na Śląsku?
Katowice, 12 lipca
2017 r.
|
Mariusz Cysewski
(adres)
Prokuratura Rejonowa w Tarn. Górach
Ośrodek Piekary Śląskie
ZAWIADOMIENIE O POPEŁNIENIU PRZESTĘPSTWA
1. 4 lipca 2017 r. w domu moich rodziców zjawili się funkcjonariusze tzw.
policji w Piekarach Śląskich. Nie było mnie w domu. Wielokrotnie dzwonili do
drzwi i walili w nie pięściami. Moja mama (78 lat) po operacji biodra porusza
się o kulach z najwyższym trudem. Gdy dotarła do drzwi, przestępcy z tzw.
policji jęli wypytywać gdzie jestem, grozić mamie i żądać, bym zgłosił się u
nich. Wieczorem wróciłem do domu; roztrzęsiona mama wyjaśniła mi, że nie
zostawili żadnego wezwania na piśmie, nie przedstawili się i nie okazali
legitymacji. Uprzejmie wnoszę o ustalenie tożsamości i niezwłoczne
dyscyplinarne wywalenie na pysk tych gestapowców.
2. 5 lipca 2017 r. o 7 rano gestapowcy wrócili. Okazali Postanowienie
o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu świadka z 7 czerwca 2017 r. sygn.
PR 1 Ds. 801.2017 które podpisała Elżbieta Blinowska, prokurator
Prokuratury Rejonowej Radom-Zachód w Radomiu. W uzasadnieniu Blinowska utrzymuje,
że „w toku niniejszego postępowania Mariusz Cysewski został wezwany (…)
celem przesłuchania w charakterze świadka. Nie stawił się w wyznaczonym
terminie i nie usprawiedliwił swojej nieobecności”.
Blinowska kłamie. W rzeczywistości nie było żadnego wezwania.
Wezwania takiego nie znajdzie w aktach sprawy śledczy badający sprawę
Blinowskiej.
Wedle mojej skromnej wiedzy w zakresie postępowania karnego, świadka
można doprowadzić - o ile rzeczywiście nie stawia się on na prawidłowo
doręczone wezwanie. Przewiduje to procedura. Natomiast nie przewiduje
doprowadzenia w sytuacji, gdy świadka nie wezwano - lub nie wezwano prawidłowo,
co na jedno wychodzi. Zignorowanie tego wymogu może oznaczać, że pozbawienie
mnie wolności i przymusowe doprowadzenie w tym wypadku poza tym, że było
bezprawne, to było też „nielegalne” w rozumieniu stosownych przepisów.
Opisane wyżej przestępstwo Elżbiety Blinowskiej moim zdaniem odpowiada
definicji czynu określonego w art. 231 § 2 kodeksu karnego (przekroczenie
uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej).
Być może Blinowska postanowiła dokonać tego przestępstwa samodzielnie.
Być może, przestępstwa to zwyczajowa forma funkcjonowania „Prokuratury
Rejonowej Radom Zachód w Radomiu”. Najprawdopodobniej jednak, nie negując
zwłaszcza drugiej z w/w możliwości, przestępstwa dokonała na rozkaz
przełożonych – formalnych lub faktycznych – o ustalenie czego pragnę poprosić
ministra Ziobrę. W wypadku przestępstwa na rozkaz, w grę tak „korzyść osobista”
(w rozumieniu art. 231 § 2 kk) jak i dodatkowa kwalifikacja z art. 258 kk
(działalność w zorganizowanej grupie przestępczej).
Żądam ścigania i ukarania E. Blinowskiej.
3. Gestapowcy wyprowadzili mnie z domu i zakuli w kajdanki. Czy
gestapo w Polsce zakuwa w kajdanki świadków? W jakim celu? Czy tylko w celu
wymuszenia zeznań, czy też poniżenia polskich ofiar? A nadto: czy tylko
ostatnio, czy od 1945 roku? Czy może od 17 września 1939?
4. W siedzibie gestapo w Piekarach Śląskich przebywałem w kajdankach
również w słynnej „tygrysówie”, czyli pomieszczeniu oddzielonym kratami, a
zdjęto mi je dopiero przed przesłuchaniem. Byłby to jakiś postęp w porównaniu z
zatrzymaniem po akcji na pomnik NKWD w Katowicach w 2012 r., kiedy to
przesłuchiwano mnie w kajdankach, pytając między innymi czy przyznaję się do
winy.
5. Wręczono mi protokół zatrzymania, w którym podano, jakoby „nie
składam zażalenia na zatrzymanie tj. zasadność, legalność i prawidłowość
zatrzymania, nie żądam kontaktu z adwokatem, nie składam zażalenia na sposób
prowadzenia czynności związanych z zatrzymaniem, nie żądam powiadomienia osoby
wskazanej o zatrzymaniu”. Z wymienionych praw i tak nic nie wynika w
kalekim ustroju, jaki przemocą i podstępem narzucono Polsce; ale ja zawsze
składam wymienione zażalenia i wysuwam żądania. Jako człowiek wielokrotnie
zatrzymywany, aresztowany i więziony za działalność patriotyczną i jako z
zawodu tłumacz języka angielskiego ze specjalizacją w orzeczeniach Trybunału w
Strasburgu w zakresie procedur pozbawienia wolności sądzę, że dobrze znam me
prawa, przeto po odczytaniu powyższego passusu ustnie złożyłem wymienione
zażalenia i wniosłem żądania a nadto zdumiony zapytałem gestapowców, dlaczego
wpisali ten fałsz do protokołu? Przecież wypisanie tych teoretycznych praw nic
ich nie kosztuje? Odparli, że co za różnica, skoro i tak nie podpiszę im
protokołu (sic!) Sfałszowanie tego dokumentu i totalne wykluczenie nawet
pozorów praw przysługujących zatrzymanym powinno doprowadzić do usunięcia z
zawodu przestępców, którzy go sporządzili. Fotokopie ich podpisów zamierzam opublikować.
6. Jako weteran opozycji antykomunistycznej w rozumieniu stosownych
ustaw i z potwierdzoną działalnością podziemną w latach 1980-1989 zmierzającą
do odtworzenia państwa polskiego mam zdecydowany pogląd na państwo antypolskie
i jego funkcjonariuszy, tak funkcjonariuszy gestapo, jak NKWD czy Służby
Bezpieczeństwa - niezależnie od formacji, z jaką przebrani za policjantów
przestępcy identyfikują się aktualnie. Odmówiłem przeto zeznań, a porwanie
przestępcom nie dało żadnych korzyści – okazało się bezcelowe, bezsensowne.
Wszelako z treści stawianych mi pytań wynika, że gestapo w Piekarach Śląskich
na zlecenie Służby Bezpieczeństwa („prokuratury”) w Łodzi prowadziło czynności
zabezpieczające interesy agentury wpływu Rosji z Polsce. W Łodzi interesy Rosji
chronił swego czasu towarzysz Moczar. Tradycja?
Sfabrykowanie lewego protokołu i pozostałe modalności porwania mnie 5
lipca b.r. – napad na rodziców, kajdanki, bezcelowość i bezsensowność porwania
– nadto poświadczenie nieprawdy, gdyż któryś z gestapowców zapewne podpisał
Blinowskiej kwit, z którego wynikało, że doręczył mi wezwanie którego nie
doręczył – spełnia znamiona czynu lub czynów z art. 231 § 2 kk. Szajka w
Piekarach Śląskich przebrana za milicję działa grupowo niewątpliwie; przy
przestępstwach związanych z moim porwaniem naliczyłem ich sztuk z siedem
pogłowia. Jest to zatem „zorganizowana grupa przestępcza” w rozumieniu art. 258
kk.
Żądam ścigania i ukarania tych bydlaków.
7. Wyżej opisany incydent miał miejsce w przeddzień wizyty w Polsce
prezydenta USA D. Trumpa (6 lipca) i w całym kraju towarzyszyły mu inne podobne
represje wymierzone w opozycję niepodległościową, tradycyjnie pro-NATO-wską i
proamerykańską. W wypadku incydentu w Piekarach Śląskich dodatkowo warto
zważyć, że funkcjonariusze dokonali „zatrzymania” w ramach postępowania
prowadzonego, wedle najlepszej wiedzy niżej podpisanego, w interesie agentury
wpływu Federacji Rosyjskiej w Polsce. Odnieść przeto można wrażenie, że przed
wizytą prezydenta USA Sowieci postanowili zademonstrować, kto w Polsce rządzi naprawdę,
a nie tylko nominalnie, teoretycznie. Albo to sprawdzić. Okoliczność ta
sprawia, że moim zdaniem konieczny jest apel do ministra sprawiedliwości Z.
Ziobro o dyscyplinarne zwolnienie funkcjonariuszki prokuratury i
funkcjonariuszy policji, którzy realizują interesy rosyjskie w Polsce.
Spoza gór i rzek wyszli tu na brzeg? To teraz ruszaj
pierwszy korpus wasz - szybciutko zbierać bety i sru z powrotem.
Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę.
Łączę wyrazy.
Mariusz Cysewski
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559
niedziela, 9 lipca 2017
Zamach w Smoleńsku a pozycja międzynarodowa Polski
… albo wpływ wieszania na pozycje
Pozycji międzynarodowej Polski - zwłaszcza w Europie Wschodniej -
najbardziej zaszkodziło niepowieszenie zdrajców - polskich wykonawców zamachu w
Smoleńsku w 2010 r. Ładunek lub ładunki wybuchowe na pokład samolotu mogły
trafić w czasie remontu w Rosji, ale od tego czasu latał on na innych trasach i
poddawano go rutynowej kontroli. Stąd wydaje się pewne, że „bez wiedzy i zgody” - bez udziału – Polaków, zamach
byłby trudny lub niemożliwy. Co ważniejsze i co gorsza, zamach po dziś dzień ma
w Polsce beneficjentów.
Dygresja. Słowa o wieszaniu zdrajców nasuną naturalnie każdemu myśl o
współczesnych uwarunkowaniach prawnych albo czasach i epokach dawno minionych.
A może minionych rzekomo? Zgryźliwie zauważyć bowiem warto, że tym co
przeszłość chcieli żegnać nawet szczerze – i nie tylko dlatego, że tak im było
wygodnie - udało się co najwyżej pożegnać zdrowy rozsądek. Jeśli za zdrowy
rozsądek uznać świadomość miejsca, czasu i osób dramatu. Koniec dygresji.
Niepowieszenie zdrajców wywoła wszędzie westchnienie ulgi, bo wieszanie
zmusiłoby inne państwa do samookreślenia - tak jak zmusiłoby je ujawnienie
przez rząd RP mordu w Katyniu już np. w 1940-1941 r. Według kilku źródeł, w tym
nagłośnionych onegdaj przez prof. Jacka Trznadla, pierwsze raporty o Katyniu
wywiad polski mógł uzyskać już w czerwcu 1940 r.
W odróżnieniu od komplikacji, jakie sprawiłoby ujawnienie Katynia
przedwczesne (albo jakiekolwiek), komplikacje związane z niepowieszeniem
zdrajców z 2010 r. wśród państw, które do systemów bezpieczeństwa dopiero
aspirują, a nie jak w 1940 r. już w nich są lub nawet je tworzą - przekreślają
wiarygodność międzynarodowych układów bezpieczeństwa. Przekreśla to wiarygodność
Polski jako państwa NATO i nasuwa wręcz wątpliwości do jej orientacji.
Pośrednio podważa wiarygodność i NATO, i USA. Mało?
Ależ tak, mało: tolerowanie zdrajców z 2010 r. to największy cios nie
tyle w pozycję międzynarodową, co przede wszystkim w bezpieczeństwo narodowe
Polski, bo przejście rządu PO-PSL na stronę Rosji albo sukces spisku
prorosyjskiego nie chroni bynajmniej Polski od agresji rosyjskiej. Przeciwnie -
do agresji zachęca, jak powstanie konfederacji targowickiej w 1792 r.
Ale i to mało…
Gdy w przyszłości ktoś będzie pisał historię Polski po 1945 albo po
1989, okres po zamachu z 2010 r. przedstawi jako koronny dowód zgnicia i upadku
o wiele bardziej dobitny niż dogadywanie się Wettynów z Rosją i pierwsze plany
rozbiorowe w pierwszej połowie XVIII wieku lub wstąpienie na tron Stanisława
Augusta Poniatowskiego. I jak za koniec tamtego okresu gnicia przyjmuje się
dziś pierwszą uchwałę sejmu z 1788 r. o tzw. aukcji wojska i zwiększeniu jego
stanów do 100 tysięcy, tak końcem okresu gnicia po 2010 r. będą pierwsze decyzje
sejmowej większości PIS o urealnieniu sił zbrojnych.
Mariusz Cysewski
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559
sobota, 1 lipca 2017
Kijów: Putin nie rezygnuje z polityki skrytobójstw
Konferencja prasowa gen. Isy Munajewa, dowódcy
batalionu ochotników Iczkerii im. Dżochara Dudajewa. Z lewej Amina Okujewa,
rzecznik prasowy batalionu. Generał Munajew poległ w 2015 r. Źródło: Facebook –
Amina Okujewa (Amina Okueva)
1 czerwca b. r. Kijowem wstrząsnęła informacja o zamachu na
czeczeńskie małżeństwo Adama Osmajewa i Aminy Okujewej. Podający się za
dziennikarza morderca zwabił swe ofiary w ustronne miejsce i zaczął strzelać,
ciężko raniąc Adama. Tragedii zapobiegła czujność i hart ducha Aminy. Dzielna
Czeczenka też miała broń, o czym zamachowiec nie wiedział. Strzelała też celniej.
Unieszkodliwiła i rozbroiła napastnika; po czym, jako lekarz chirurg z zawodu,
opatrzyła rannego męża i wezwała pogotowie. Uratowała życie męża i swoje.
Niedoszły morderca też przeżył i został aresztowany.
Rosja i Iczkeria. Na podstawie: wikipedia
Szczęśliwie zakończona historia zamachu na państwa Osmajewów to nie
tylko dowód kolejny barbarzyństwa polityki moskiewskiej Ordy, często sięgającej
po skrytobójstwo, ale i przypomina o tragicznym losie Iczkerii. W starciu
Dawida z Goliatem, jakim była tzw. pierwsza wojna czeczeńska (1994-1996) ta
mikroskopijna (zob. mapkę) górska republika pokonała i upokorzyła imperium zła.
Niepowodzenia drugiej wojny (od 1999), konsekwentna rosyjska polityka
ludobójstwa i powszechne zbrodnie wojenne nie złamały ducha oporu obrońców.
Wielu udało się na emigrację - również do Polski. Wielu też kontynuowało dobrze
znaną Polakom z własnej historii walkę z Rosją o naszą i waszą wolność w innych
krajach. Tak miało być i na Ukrainie. W wojnie z Rosją o niepodległość szybko powstał
ochotniczy batalion im. Dżochara Dudajewa, pierwszego prezydenta Iczkerii. Jego
dowódcą został Isa Munajew, generał brygady, legendarny komendant Groznego w
drugiej wojnie czeczeńskiej; gościł w Polsce w 2007 r. Generał Munajew poległ
śmiercią żołnierską w walkach pod Debalcewe na Ukrainie w 2015 r.
„Każda dusza popróbuje śmierci. Otrzymacie w pełni swą zapłatę
dopiero w Dniu Zmartwychwstania. Kto zatem odsunięty będzie od Ognia i wejdzie
do Nieba, osiągnie naprawdę swój cel. Życie zaś na tym świecie jest zaledwie
iluzoryczną przyjemnością.” – te słowa Koranu (Rozdział 3, Al-Imran, Sura
186)[1] Amina
Okujewa podkreśla na swojej stronie internetowej.
* * *
Państwo Osmajewowie zasłużyli się i Iczkerii, i Ukrainie. W 2012 r.,
za Janukowycza, Rosja pod zmyślonymi zarzutami doprowadziła do aresztowania na
Ukrainie Adama; jego ekstradycję do Rosji zablokował trybunał w Strasburgu
uznając, że może nie przeżyć tam więzienia. Osmajewowie wzięli udział w
rewolucji w Kijowie w 2014 r. (Amina jako lekarz 8. sotni Samoobrony Majdanu),
a później znaleźli się w szeregach ochotników czeczeńskich na froncie w wojnie
z Rosją o niepodległość.
Kilka dni po zamachu, 5 czerwca, pani Amina obchodziła urodziny; tym razem
świętowane przez bodaj całą Ukrainę z dumą i wzruszeniem. Jej męża wypisano też
ze szpitala, a 8 czerwca oboje przyjął Arsen Awakow, minister spraw
wewnętrznych. Minister Awakow wręczył Aminie Okujewej nagrodę; był nim… nowy
pistolet!
Mariusz Cysewski

Amina Okujewa
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559
[1]
Tłumaczenie polskie z oryginału arabskiego za www.allislam.org (https://www.alislam.org/quran/tafseer/?page=180®ion=PL)
niedziela, 25 czerwca 2017
Ani guzika
Minister spraw zagranicznych Józef
Beck przemawia w Sejmie 5 maja 1939 r.
Ani guzika
albo o rzekomych uchodźcach
W Polsce nigdy nie było żadnego problemu z przyjmowaniem imigrantów.
Dowodem podejście do Wietnamczyków, a w moim mieście Ukraińców czy nawet
(których obecność bardzo mnie zaskakuje)
Chińczyków. Nikt też (a przynajmniej ja) nie oczekuje, że ci prawdziwi
imigranci będą się „integrować”; niech kwitnie tysiąc kwiatów – różnorodność
jest piękna i wystarczy że zachowują się normalnie, według własnych i naszych
standardów. Standardów powszechnych.
Inaczej z nachodźcami muzułmańskimi. Raz że ludzie ci bynajmniej nie
przyjeżdżają do Polski a (na ogół) do Niemiec i zatrzymanie ich w Polsce
wymagałoby stosowania wobec nich przymusu, zamknięcia ich, skoncentrowania w
obozach. N’est-ce pas? Gdybyśmy byli tak głupi i ich przyjęli, to za 10,
20 lat nikt już nie będzie pamiętał, od czego się to zaczęło... Że konkretnie
zaczęło się od szantażu Niemiec. Tak że: dzięki, ale nie. Mamy swoje życie i
chcemy je zachować. Zachowamy też twarz. A najlepsze tradycje koncentrowania
ludzi w obozach mają Niemcy.
Jednak cały spór o nachodźców
konstruowany jest sztucznie - wokół kwestii może i ważnych, ale i tak wtórnych.
Tu nie idzie o przyjęcie paru tysięcy nachodźców, jak przedtem
Hitlerowi nie chodziło o „korytarz” ani Gdańsk. Jak przedtem, tak i teraz
chodzi o narzucenie dyktatu Fuhrera, o złamanie kręgosłupa opornym. Gdy raz
zgodzimy się poddać woli Fuhrera, to potem poddawać się jej będziemy za każdym
razem. Jak to ujął Wierzyński, z okna skacze się tylko raz. A gdy pęknie
Polska, to i pękną mniejsze państwa naszego regionu, którym dziś chcąc niechcąc
(raczej niechcąc) przewodzimy. Gdy wpuścimy nachodźców, to za 5, 10 lat
będziemy musieli np. zlikwidować wolność słowa, zakazać chrześcijaństwa, potem
zakładania rodzin... Katalog jest długi i jak mówią prawnicy, „otwarty” – a
jego zawartość w przyszłości zależeć będzie tylko od aktualnego obłędu Fuhrera,
tak jak od obłędu zależy i dziś.
Ustąpienie choćby tylko raz
woli Fuhrera - czy to tamtego, czy obecnego - to wejście na równię pochyłą, na
której końcu jest likwidacja niepodległości Polski i likwidacja Europy takiej,
jaką znamy. W takim sensie wypowiadał się minister Józef Beck w styczniu 1939 r[1]. Tak jak
poprzednio, najbardziej też zaszkodzi samym Niemcom - ale tego nie zrozumieją,
bo taka właśnie, między innymi, jest definicja ich obłędu. Tak że najsensowniej
powtórzyć: nie oddamy ani guzika.
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559
http://www.facebook.com/cysewski1
[1] „Jeśli
Niemcy podtrzymywać będą nacisk w sprawach dla nich tak drugorzędnych, jak
Gdańsk i autostrada, to nie można mieć złudzeń, że grozi nam konflikt w wielkim
stylu, a te obiekty są tylko pretekstem; wobec tego chwiejne stanowisko z
naszej strony prowadziłoby nas w sposób nieunikniony na równię pochyłą,
kończącą się utratą niezależności i rolą wasala Niemiec”. J. Beck, Ostatni
raport
Kim pan jest, panie Frasyniuk?
Władysław Frasyniuk stał się ostatnio postacią, o której niestety znów
głośno. W swej najnowszej książce (Efekt domina: czy Ameryka obaliła
komunizm w Polsce? Wyd. Fronda, 2016) dr Paweł Zyzak przytacza wypowiedź na
jego temat:
Bujak powiedział mi w twarz, że nigdy nie dostał pieniędzy z
AFL-CIO, kiedy osobiście mu je wręczałem!
- śmieje się Eric Chenoweth.
Ponoć lepszą opinię w tym względzie zyskał sobie Władysław
Frasyniuk, choć i on, i jego następcy w TKK z Dolnego Śląska, nie przedstawili
nawet sprawozdania z perypetii owych 80 milionów złotych, które - przezornie -
przed „stanem wojennym” podjęto z banku. Kornel Morawiecki twierdzi, że jego
środowisko, jeszcze przed powstaniem „Solidarności Walczącej” mogło wziąć z
tego około 1 miliona złotych.
Moja największa pretensja w sprawie tych 80 milionów jest taka -
mówi Morawiecki - nie że to zdefraudowali czy wydali, ale że tego nie wydali.
Oni wydali z tego raptem 20 milionów. Co się stało z resztą, jest zagadką. W
tych 20 milionach liczę również gospodarstwo kupione za 8 czy 10 milionów, na
Zygmunta Pelca. Nie mam o to pretensji, Pelc to był uczciwy chłopak. Była to
próba zainwestowania pieniędzy. Ale to, że później te papiery razem z Piniorem
wpadły i Pelc poszedł siedzieć, to jest wina Piniora. Nieostrożność. [...]
Otoczenie Frasyniuka nie dawało pieniędzy, wiedziałem to jeszcze w „podziemiu”,
na RKS, czyli Marka Muszyńskiego.
Wyszperał (mc)
Zdjęcie: niezalezna.pl
wtorek, 6 czerwca 2017
Mordowanie staruszków
Najciekawszym rodzajem
mordowania - jeśli można tu użyć tego słowa, trochę naruszając jego sens, i
mówić właśnie o pewnym szczególnym rodzaju, takim, który spośród innych
rodzajów nie tylko wyraźnie się wyróżnia, ale także wyraźnie od nich odstaje - najciekawszym
więc, przynajmniej dla mnie, rodzajem mordowania, z jakim kontaktujemy się,
czytając relacje z Powstania Warszawskiego, jest mordowanie staruszków.
Wszelkie inne rodzaje niemieckiego mordowania da się (może niekiedy z pewnym
trudem) uznać za jako tako sensowne. Mówiąc wyraźniej, da się znaleźć choćby
niejasną, choćby ogólnikową, choćby nie całkiem zadowalającą, ale jednak
wystarczającą odpowiedź na pytanie, dlaczego Niemcy w sierpniu i we wrześniu
mordowali w Warszawie kobiety, dzieci, rannych żołnierzy i rannych lub chorych
cywilów. Nie chcę się tu, jak to często robiono w naszej powojennej
literaturze, niepotrzebnie oburzać, bowiem takie oburzanie się oraz potępianie
Niemców (albo potępianie Hitlera czy Himmlera za to, że któryś z nich wydał
rozkaz mordowania) - (potępianie, jak każde inne, z jakiegoś moralnego czy
raczej moralizującego punktu widzenia) - jest jałowe w tym sensie, że utrudnia
uchwycenie istoty rzeczy - wystarczy zatem spokojnie powiedzieć, że zabijanie
polskich kobiet i dzieci da się, z niemieckiego punktu widzenia, uznać za
sensowne a nawet usprawiedliwione. Niemcy zabijali polskie kobiety i dzieci, a
także rannych żołnierzy i rannych cywilów, ponieważ ich zamiarem, którego nie
ukrywali, było wyeksterminowanie Polaków. Zamiar wyeksterminowania Polaków
wydaje się z kolei całkowicie usprawiedliwiony tym, że Niemcy pragnęli pozbyć
się swoich sąsiadów (prawdopodobnie nie tylko Polaków) w celu zdobycia dla
siebie nieco większej przestrzeni życiowej, czyli tego czegoś, co teraz może
wydawać się trochę niejasne, a co w ich ówczesnej myśli (jeśli tak rzec można,
filozoficznej) określano jako Lebensraum. Im mniej polskich dzieci, tym więcej
Lebensraumu dla niemieckich dzieci. Taki był, może trochę nieprzyjemny dla nas,
ale właściwie całkiem jasny sens tego mordowania. Nie znaczy to, że taki
właśnie sens mordowania (jego sens nadrzędny) był rozpoznawany przez tych,
którzy bezpośrednio wykonywali to zajęcie, osobiście zajmowali się morderczą
robotą - chodzili od domu do domu, z ulicy na ulicę, z Podwala na Kilińskiego,
z Kilińskiego na Długą, z Długiej na Freta, z Freta na Świętojerską, i
strzelali, rzucali granaty, polewali benzyną, palili. Oni, ci mordujący
żołnierze, mordowali raczej z innego powodu, ich mordowanie miało inny (trochę
inny) sens. Ale tym nie będziemy się na razie zajmować. Ważny jest tu ten sens
wyższy, który był znany dowódcom, wodzom masakry, tym, którzy wydawali
rozkazy. No dobrze. Ale dlaczego mordowano staruszków? Jaki sens mogło mieć
mordowanie ludzi po siedemdziesiątce czy po osiemdziesiątce, co do których
można było mieć całkowitą pewność, że niebawem umrą spokojnie własną śmiercią
- opuszczając w ten sposób mały kawałek Lebensraumu, który pragnęli posiąść
Niemcy? Takie mordowanie wydaje się teraz kompletnie bezsensowne. Ale Niemcy,
jeśli już podjęli się tej nieprzyjemnej pracy (mordowanie staruszków raczej nie
jest czymś przyjemnym - nie tylko dla mordowanych, ale także dla mordujących),
chyba odnajdywali w niej jakiś sens? Mówiąc inaczej - chyba wiedzieli, co
robią? Wydaje mi się to bardzo ciekawe - jaki sens mógł być w tym mordowaniu -
oczywiście z powodów osobistych, nawet głęboko osobistych. Za kilka miesięcy
skończę siedemdziesiąty trzeci rok życia, a więc jestem w takim wieku, w którym
(gdyby znów doszło tutaj do mordowania, to znaczy, gdyby znów przydarzyło się
nam coś takiego jak Powstanie Warszawskie) zostałbym zamordowany przez Niemców
nie jako dziecko, nie jako powstaniec, nie jako ranny żołnierz A.K., lecz
właśnie jako staruszek. Na śmierć żołnierską, czyli posiadającą sens
najwyraźniejszy, najłatwiejszy do odczytania, taki, który od razu się narzuca,
liczyć nie mógłbym, po prostu dlatego, że na powstańca już się nie nadaję - dałbym
sobie może jeszcze jakoś radę ze strzelaniem do Niemców, ale skuteczne rzucanie
granatami, wspinanie się po spalonych schodach, nocne czuwanie w ruinach czy
skok z barykady i szaleńczy bieg z butelką w kierunku czołgu, to są rzeczy w
moim wieku i przy moich siłach fizycznych, trochę już ograniczonych, raczej
niewykonalne. Oczywiście, gdybym sześćdziesiąt cztery lata temu, w sierpniu
1944, był w Warszawie, i gdybym mieszkał wtedy na Starym Mieście lub na Woli,
to zostałbym zamordowany (miałbym przynajmniej taką szansę - i to bardzo dużą)
jako dziewięcioletni chłopiec - i to też byłoby dla mnie całkowicie
zrozumiałe, wtedy i teraz, bo Niemcy, mordując mnie, troszeczkę poszerzyliby
swój ówczesny Lebensraum. Moja śmierć wówczas miałaby więc, dla mnie i dla Niemców,
pewien sens, którego w żaden sposób nie da się zakwestionować. Ale chciałbym
wiedzieć, z jakiego powodu zostałbym zamordowany (a nie ulega wątpliwości, że
zostałbym), gdyby Powstanie wybuchło właśnie teraz - to znaczy, gdyby znów
przyszli tutaj Niemcy i gdybyśmy znów, chcąc ich stąd wyrzucić, wywołali Drugie
Powstanie Warszawskie. Niemcy to są tacy ludzie, którzy nie odpowiedzą mi na
to pytanie - dlaczego zamordowaliby mnie jako staruszka? Może nie chcą się
teraz zajmować tym problemem, może uważają, że on już ich nie dotyczy, a może
są mało ruchliwi umysłowo. O niemieckie filozoficzne umysły - czy wiecie,
dlaczego sześćdziesiąt cztery lata temu mordowaliście staruszków? Nie wiedzą.
Muszę więc sam szukać odpowiedzi. W niewielkiej ulicy, raczej uliczce, która
biegnie tuż obok kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny i łączy ulicę
Kościelną oraz Rynek Nowego Miasta z ulicą Wójtowską, znajdował się, w latach
wojny, także i przed wojną, dom starców. Uliczka, istniejąca do dziś, nazywa
się Przyrynek, dom starców ulokował się tam pod numerem 4. W latach wojny
Przyrynek, jak inne tamtejsze małe uliczki, nie budził szczególnego
zainteresowania Niemców i pozostał przy swojej nazwie. Pobliskiej ulicy
Bonifraterskiej Niemcy nadali nazwę Klosterstrasse. Kiedy wybuchło Powstanie,
Przyrynek nagle zyskał na znaczeniu. Jak pisze w wydanej niedawno książce,
opowiadającej o powstańczych dziejach staromiejskich ulic, Juliusz Kulesza (Powstańcza
Starówka), „wąska i mało do tej pory uczęszczana ulica [...] stała się nagle ważnym
szlakiem komunikacyjnym Nowego Miasta”. Ta ważna rola Przyrynku wynikała z
tego, że przez tę małą uliczkę prowadziła wtedy najprostsza i
najbezpieczniejsza droga na „pierwszą linię obrony”, czyli do potężnego gmachu
Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Kiedy w pierwszych dniach sierpnia
żołnierze A.K. zdobywali budynki Wytwórni, mieszkańcy Przyrynku spisali się
dzielnie - jak dowiadujemy się od Juliusza Kuleszy, wzięli udział w szturmie,
„dołączając do atakujących z łomami i siekierami” Wśród tych, którzy
szturmowali, byli też może (to oczywiście tylko mój domysł) uzbrojeni w łomy i
siekiery mieszkańcy domu starców. Jestem starym człowiekiem i niewiele w tej
sprawie mogę zrobić, mogę tylko przyglądać się i podziwiać - biję brawo
mieszkańcom Przyrynku, moim rówieśnikom, idącym tam do ataku z siekierami.
Sprawa tego domu pod numerem 4 nie jest zresztą całkiem jasna. Juliusz Kulesza
pisze o „domu dla starców przy ulicy Przyrynek 4”, natomiast w książce
Antoniego Przygońskiego Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 roku mowa jest o tym, że
„przy ulicy Przyrynek 4 mieściły się dwa przytułki dla starych kobiet”. Ale to
nie takie ważne. Według opowieści Kuleszy walki o kościół Nawiedzenia
zakończyły się 30 sierpnia - o świcie tego dnia powstańcy wycofali się „za
linię ulicy Kościelnej”, czyli na Rynek Nowego Miasta, a Niemcy wkroczyli na
Przyrynek i zajęli się mieszkańcami przytułku. Ilu ich było, nie wiadomo.
Antoni Przygoński podaje, że „ogółem około 400 osób”, ale część pensjonariuszy
domu starców zginęła wcześniej w czasie walk i bombardowań, a część Niemcy,
zająwszy Przyrynek, wywieźli i zamordowali w jakimś innym miejscu. Opowieść
Kuleszy kończy się cytatem z relacji historyka zakonu franciszkanów, ojca
Czesława Barana. „Starców i staruszki z zakładu przy ulicy Przyrynek 2 Niemcy
wypędzili pod kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, rzucili granaty,
podlali benzyną i podpalili. Chorych, którzy zostali w zakładzie, podobijano,
a następnie spalono. Nikogo po Powstaniu żywego z tych 3 zakładów nie
widzieliśmy. Widzieliśmy tylko kości spalonych ludzi”. Teraz, po latach, kiedy
łzy już obeschły i patrzymy z daleka, z odległości sześćdziesięciu czterech
lat, kiedy patrzymy spokojnie i z wielką uwagą, kiedy patrzymy zamyśleni na te
stare kobiety i tych starych mężczyzn, którzy stoją na tle dymiących ruin
kościoła Najświętszej Marii Panny, i czekają, trzymając się za ręce, żeby
Niemcy wykonali wreszcie swoją robotę, żeby wreszcie rzucili swoje granaty (a
oni, Niemcy, stojąc na środku ulicy Przyrynek, uśmiechają się do swoich
staruszków i podnoszą granaty i zaczepiając palcem porcelanowy pierścień
wyrywają z ich drewnianych rękojeści sznur zapalnika - wszystko to dzieje się
w zwolnionym tempie, jak we śnie, powoli, powoli, nie spieszcie się, Niemcy),
teraz więc, kiedy łzy przestały już płynąć, można się spokojnie zastanowić - czy
to warszawskie sierpniowe i wrześniowe mordowanie starych kobiet i starych
mężczyzn mogło mieć wówczas, z niemieckiego punktu widzenia (nawet jeśli był to
szaleńczy punkt widzenia), jakiś sens - i czy taki sens da się teraz odczytać?
Mówię tu o niemieckim punkcie widzenia, bowiem sens tego mordowania, jeśli w
ogóle jest do odczytania, może być odczytany tylko z niemieckiego punktu
widzenia, tylko wówczas, kiedy spojrzy się na tę sprawę właśnie od ich strony
- oczyma morderców - jako że tylko dla nich, i już dla nikogo innego, to
mordowanie mogło mieć wtedy jakieś znaczenie. Myślę o tej sprawie od dawna,
ale nawet już na pierwszy rzut oka widać, że z niemieckiego punktu widzenia
mordowanie staruszków mogłoby mieć (ewentualnie) znaczenie trojakie. Po
pierwsze, staruszkowie, schorowani i mało ruchliwi, byli pewnym kłopotem,
sprawiali kłopot, jako że samym swoim istnieniem, samą swoją obecnością na
terenie walk czegoś się domagali. Trzeba się więc ich było jakoś pozbyć, a
każda próba pozbycia się staruszków musiałaby się łączyć z podjęciem pewnych
wysiłków organizacyjnych - może (z niemieckiego punktu widzenia) głupich i
niepotrzebnych. Staruszków trzeba byłoby jakoś nakarmić, trzeba byłoby ich gdzieś
wywieźć, trzeba byłoby dodać im eskortę, a potem gdzieś ich ulokować - w
jakichś obozach przejściowych i koncentracyjnych. Może więc łatwiej i prościej
było ich zamordować, cały kłopot likwidując przy pomocy kilku granatów i kilku
butelek benzyny. Czy mordowanie starych ludzi miało w Warszawie, w sierpniu i
we wrześniu, taki właśnie sens? Czy mordowano ich, bo sprawiali kłopot,
powodowali niepotrzebne zamieszanie? Może tak, może nie. Staruszkowie
sprawiali oczywiście kłopot, ale przecież, chcąc się pozbyć tego kłopotu,
wcale nie trzeba było podstawiać samochodów, dźwigać staruszków na noszach i
wywozić ich do obozów koncentracyjnych. Ponieważ w najmniejszym stopniu nie
zagrażali żadnym niemieckim planom, militarnym czy politycznym, wystarczyło wejść
do domu przy ulicy Przyrynek, powiedzieć (raczej wrzasnąć): - Alles raus! - i
rozkazać staruszkom, żeby gdzieś sobie poszli, dźwigając swoje nosze, wlokąc
się o kulach; żeby poszli do Puszczy Kampinoskiej czy jeszcze gdzieś indziej,
gdzie ich oczy poniosą. Krótko mówiąc - żeby gdzieś zniknęli. Staruszkowie z
pewnością podporządkowaliby się takiemu rozkazowi. Ale dopuszczam możliwość, że
Niemcy, chcąc pozbyć się kłopotu, wybrali rozwiązanie najprostsze, pierwsze
jakie przyszło im do głowy, i mordowanie staruszków miało tylko taki sens - chodziło
tylko o to, żeby nie przeszkadzali, nie sprawiali kłopotu. Żeby coś, co
przeszkadza, przestało przeszkadzać. Po drugie, mordowanie przy ulicy Przyrynek
(a także wszędzie tam, gdzie pojawiali się starzy ludzie mający problemy z
chodzeniem) mogło mieć sens, który dałoby się nazwać politycznym lub może
lepiej - ideowym. Było bowiem tak (myślę tu o Powstaniu w jego całości oraz w
jego fundamentalnym pomyśle i ciągle próbuję przyjąć niemiecki punkt widzenia),
było więc tak, że polscy podludzie zbuntowali się przeciwko niemieckim
nadludziom, wystąpili przeciwko nim zbrojnie, i wobec tego nadludzie musieli
coś z tym faktem, potwornym, niesłychanym i oburzającym, zrobić - i to musieli
zrobić coś radykalnego. Musieli przywołać podludzi do porządku, musieli ich ukarać
i musieli się (za tę zuchwałość niesłychaną) zemścić. W tym wypadku sens
mordowania - i to mordowania wszystkich podludzi bez żadnego wyjątku: mężczyzn,
kobiet, dzieci, starców - byłby dobrze czytelny, ponieważ byłaby nim zemsta.
W zemście zawarte byłoby zaś pouczenie mówiące, że przeciwko Niemcom nie należy
się nigdy buntować, ponieważ Niemcy są silniejsi, a kara, jaką nakładają na
tych, co się zbuntowali, jest sroga - zamordowani będą wszyscy bez wyjątku.
Jest oczywiste, że taki punkt widzenia i taki sens mordowania mógł być wówczas
dostępny raczej tylko jakimś wyższym oficerom SS i Wehrmachtu, którzy mieli w
głowach pewne idee, myśleli ideowo oraz na tematy ideowe (pojawia się tu
pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć - czy wtedy, w chaosie walk, w
zamęcie mordowania, ktoś w ogóle miał głowę do tego, żeby myśleć na tematy
ideowe). Nie wydaje się natomiast prawdopodobne, żeby taki sens mordowania
polskich staruszków, a także polskich dzieci i kobiet, mógł być wówczas
dostępny prostym niemieckim żołnierzom - tym, których nazywano w Warszawie
„kałmukami”, „własowcami”, czy „Ukraińcami”, Azerom z pułku „Azerbejdżan”, czy
esesmanom-kryminalistom z brygady Oskara Dirlewangera. Nawet zwykli, przyzwoici
żołnierze Wehrmachtu, którzy przecież także mordowali, do takiego sensu
mordowania chyba nie mieli dostępu. Wydaje mi się, że nadając mordowaniu
staruszków taki właśnie sens (odczytując je jako zemstę i pouczenie),
jesteśmy na dobrej drodze, to znaczy dobrze rozpoznajemy niemieckie intencje -
intencje narodu, dla którego myśl, że jego sąsiedzi nie chcą mu się
podporządkować, jest nieznośna. Po trzecie wreszcie, mordowanie starców, rannych
i chorych, z niemieckiego (ale w tym wypadku nie tylko niemieckiego) punktu
widzenia, mogło wynikać z chęci ustanowienia czy zaprowadzenia pewnego porządku
- albo z chęci przywrócenia porządku, który przez wydarzenia historyczne
został zakłócony. W domach starców przy Przyrynku i przy Zakroczymskiej, w
szpitalnych piwnicach A.K. na Długiej, na Podwalu i na Kilińskiego, w kościołach
i w klasztorach zamienionych na szpitale, roiły się jakieś istoty, niekiedy
niezdolne do chodzenia, niekiedy uszkodzone i nie całkiem kompletne (pozbawione
rąk czy nóg) i coś z tym trzeba było zrobić - to znaczy trzeba to było
uporządkować. Można tu powiedzieć jeszcze coś więcej - całe Powstanie
powodowało jakiś straszliwy chaos, a nawet, ze swej istoty, było straszliwym
chaosem, i ten chaos wzywał tych, którzy mu się przeciwstawili (szlachetnych
niemieckich żołnierzy), do zaprowadzenia w nim porządku. Rozstrzeliwanie,
oblewanie benzyną i palenie, zasypywanie gruzami, zrównywanie z ziemią,
anihilowanie niekompletnych piwnicznych istot a także wszystkich istot
niepotrzebnych i pokracznych (otóż to - staruszków!), to wszystko mogło
prowadzić (mogło być przynajmniej wstępem) do uporządkowania, czyli do
zlikwidowania tego, czego niemiecki umysł (ale w tym wypadku - niekoniecznie
niemiecki, nie tylko niemiecki) nie znosi, nie toleruje, nie wytrzymuje - chaosu.
Nie ulega wątpliwości, że Niemcy, wkraczając o świcie 2 września na Stare
Miasto, razem ze swoim projektem zaprowadzenia tam niemieckiego porządku
(mówiąc o tych, którzy wkroczyli, mam na myśli wszystkich - od Adolfa Hitlera
do ostatniego szeregowca z batalionów SS), porządek ten wyobrażali sobie i
nawet musieli sobie wyobrażać w bardzo różny sposób. Inną wizję ostatecznego
porządku mieli w głowach Adolf Hitler i Heinrich Himmler, inną
SS-Obersturmbannfuhrer Oskar Dirlewanger, jeszcze inną dowodzący całą
warszawską operacją SS-Obergruppenfuhrer Erich von dem Bach, a jeszcze inne
wizje zlikwidowania chaosu musiały snuć się w głowach szeregowych esesmanów czy
w głowach (nic z tego wszystkiego nie pojmujących) „kałmuków”, którzy zaprowadzali
porządek na małej przestrzeni - w jednej piwnicy lub w jednej sali szpitalnej,
gdzie do uporządkowania, czyli zamordowania było kilka lub kilkanaście niejasno
poruszających się szkaradnych istot. Tak czy inaczej, żeby chaos ustąpił
miejsca porządkowi, trzeba było mordować - i w ten sposób ujawniał się
nadrzędny (nawet ponadhistoryczny czy ahistoryczny) sens mordowania - także a
nawet przede wszystkim mordowania staruszków. Czy to wyczerpuje wszystkie
możliwości istnienia i pojawiania się sensu mordowania? Oczywiście, że nie - może
bowiem istnieć jeszcze (i każdy z nas przeczuwa lub przynajmniej chciałby
przeczuwać, że istnieje) pewien jeszcze wyższy sens mordowania - tajemniczy i
niepojęty - sens niedostępny ani Heinrichowi Himmlerowi, ani von dem Bachowi,
ani Oskarowi Dirlewangerowi, ani „kałmukom” ani azerskim żołnierzom z pułku
„Azerbejdżan”, ani mnie - w ogóle nikomu. Myślę tu o takim sensie, który
(nieuchwytny ze swej wyższej istoty) nigdy nie zostanie odczytany - na jego
temat nic nie da się powiedzieć, nikt na ten temat nie ma nic do powiedzenia. A
może być jeszcze i tak, że mordowanie pozbawione jest sensu - w ogóle go nie ma
- czyli, mówiąc inaczej, nic nie znaczy - wtedy (jak łatwo zauważyć) wszystko,
co istnieje i co dzieje się na tym świecie, byłoby, przynajmniej dla nas,
pozbawione sensu. Powstanie Warszawskie było największym wydarzeniem w
historii Polaków - w całej naszej historii nie było (i pewnie nigdy już nie
będzie) większego wydarzenia. Z tego największego wydarzenia w naszej historii
wynikają też różne wielkie nauki - potrzeba będzie jeszcze wielu dziesięcioleci,
wielu stuleci, żeby się z nimi zapoznać, żeby je przemyśleć i dobrze
zrozumieć.
Tekst pochodzi z: J. M. Rymkiewicz, Kinderszenen. Fragment
poniedziałek, 29 maja 2017
Wojna dopuszczalna i wojna słuszna
(Fragmenty książki De Virtute Militari J. M. Bocheńskiego, kapelana II Korpusu i uczestnika bitwy o Monte Cassino)
I. ZAŁOŻENIA ETYKI WOJSKOWEJ
1. Dopuszczalność wojny.
1. Przeciw dopuszczalności wojny wysuwa się ze strony tzw. pacyfistów
radykalnych głównie trzy grupy zarzutów. Mówi się najpierw, że jedyną rzeczywistością
jest człowiek, podczas gdy społeczeństwo jest fikcją; nie wolno zatem poświęcać
jednostki dla społeczeństwa; a że prowadząc wojnę właśnie takiego poświęcenia
się wymaga, wojna jest etycznie niedopuszczalna. Dalej, w imię tzw. uczuć humanitarnych
albo miłości bliźniego, twierdzi się, że nie wolno używać siły do załatwiania
swoich sporów z innymi; wojna, będąc właśnie stosowaniem takiej siły na wielką skalę,
jest więc przestępstwem. Wreszcie wysuwa się zarzut najważniejszy: życie
ludzkie ma być rzekomo najwyższą wartością; nie wolno więc niszczyć go pod żadnym
pozorem.
Wszystkie te zarzuty oparte są jednak na fałszywych przesłankach i
wskutek tego niczego nie dowodzą.
2. Najpierw nieprawdą jest, by społeczeństwo było fikcją, gdyż jest
ono rzeczywistością najzupełniej realną. Co prawda społeczeństwo nie jest rzeczą
(taką jak np. Giewont albo człowiek), ale niemniej stanowi coś rzeczywistego: zbiór
ludzi zespolonych realnymi relacjami. Społeczeństwo jest ukonstytuowane przez
te relacje, które łącząc ludzi w dążeniu do wspólnego celu (dobra wspólnego) daje
podstawę twierdzeniu, że społeczeństwo jest czymś więcej niż ludzie którzy na
nie się składają. Jako takie społeczeństwo ma własne prawa i w pewnych
okolicznościach może żądać, aby jego członkowie poświęcali własne interesy ze
względu na te prawa. Argument oparty na tej przesłance tym samym upada.
3. Równie chybiony jest argument powołujący się na tzw. uczucia
humanitarne i miłość. Uczucia same nie mogą stanowić miernika wartości
etycznych, gdyż uczucia są funkcjami psychiki niższej, posiadamy je wspólnie ze
zwierzętami, podczas gdy etyka obraca się w sferze ponaduczuciowej. Gdybyśmy
mieli w etyce kierować się uczuciami, w ogóle żadnej etyki nie można by
podtrzymywać, gdyż uczucia bywają różne i zmienne u różnych ludzi. Jest zresztą
rzeczą oczywistą, że często uczucia są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem,
etycznym - tak np. uczucie litości u matki, która wzdraga się przed ukaraniem
dziecka, choć to ukaranie jest ze względu na jego dobro konieczne.
Jeśli natomiast chodzi o miłość, zachodzą u pacyfistów aż dwa
nieporozumienia. Z jednej strony mieszają oni miłość chrześcijańską, o której
tu mowa, z jakimś tkliwym uczuciem miłości - podczas gdy miłość jest
nastawieniem woli na dobro bliźniego, działać może zatem nawet wbrew uczuciom,
twardo i bezwzględnie. Po wtóre, pacyfiści słusznie twierdzą, że miłość w
pewnych okolicznościach skłania do niedochodzenia praw własnych, ale najzupełniej
bezpodstawnie przenoszą tę zasadę na prawa cudze. Otóż nieprawdą jest by należało,
a nawet wolno było, w imię miłości zrzekać się praw nie naszych, ale innych osób,
za które jesteśmy odpowiedzialni. Tak np. ojcu, który widzi, że życiu jego
dziecka grozi śmierć z ręki bandyty, nie wolno zrzekać się prawa obrony jego życia,
co więcej ma on właśnie w imię miłości ścisły obowiązek strzelić do napastnika.
Tym samym i ta argumentacja radykalnego pacyfizmu upada.
4. Bezpodstawny jest wreszcie trzeci argument, wychodzący z założenia,
że życie ludzkie jest najwyższą wartością. Takie założenie wynika ze skrajnie
materialistycznego i indywidualistycznego poglądu na świat, poglądu, przed którym
wzdraga się zdrowy rozum etyczny. Zawiera on również podwójny błąd. Najpierw
nieprawdą jest, by cokolwiek ludzkiego stanowiło wartość najwyższą: każda etyka
zakłada, że człowiek istnieje i ma działać dla wyższych, absolutnych i boskich
wartości. Po wtóre, nawet w obrębie wartości ludzkich za najwyższe dobro nie może
być uważane życie doczesne, gdyż człowiek posiada nieśmiertelnego ducha, którego
życie pozagrobowe jest znacznie ważniejsze od życia na ziemi. Istnieją natomiast
różne wartości wyższe niż życie ziemskie indywidualnego człowieka. Taką wartością
jest najpierw życie duchowe jego narodu, tj. jego wiara i kultura. Jest nią dalej
samo życie doczesne społeczeństwa, gdyż człowiek stanowi część społeczeństwa
pod względem ciała, i powinien się za nie poświęcić. Wreszcie życie poszczególnych
obywateli zagrożonych przez nieprzyjaciela wymaga odparcia go nawet kosztem życia
napastnika. Nie jest wykluczone również, że nawet dobra gospodarcze mogą w
pewnych okolicznościach być bronione orężem: tak np. w krajach, które
nieprzyjaciel stara się zepchnąć w skrajną nędzę, z której większość obywateli
pędzić musi życie okrutne, przedwcześnie skrócone, w tych wszystkich okolicznościach
wolno i trzeba narazić siebie w obronie owych wartości. Tym bardziej wolno
skierować broń na nieprzyjaciela, który tym wartościom zagraża.
A więc i trzecia grupa argumentów radykalnego pacyfizmu upada.
5. Obok pacyfistów radykalnych występują przeciw dopuszczalności wojny
także myśliciele, którzy przyznają wprawdzie, że w zasadzie wojna byłaby
dopuszczalna pod pewnymi warunkami, że jednak te warunki nigdy się nie spełniają,
albo przynajmniej, że w czasach obecnych nie mogą się spełnić. Istnieje
mianowicie ogólna norma etyczna, według której nawet zasadniczo dozwolonej
czynności nie wolno wykonać, o ile jej wynikiem będzie zło nieproporcjonalnie
większe od uzyskanego przez nią dobra, tj. o ile wartości dodatnie zniszczone
przez tę czynność są znacznie większe od wartości uzyskanych. Tak np. nie wolno
zabijać człowieka, aby odzyskać parę groszy, choćby on nam te grosze bezprawnie
zabrał itp. Otóż według pewnych myślicieli wojna powoduje zawsze więcej szkód
niż przynosi korzyści i to zarówno pod względem materialnym, jak i moralnym. Pod
względem materialnym, gdyż koszty jej przekraczają znacznie najwyższe nawet
zyski i kontrybucje wojenne: pod względem moralnym, gdyż wynikiem wojny jest
ruina duchowa milionów ludzi i ogólny upadek etycznego poziomu kraju. Wobec
tego wojna w praktyce jest zawsze niedopuszczalna.
I ten argument nie jest jednak przekonywujący. Wojny nie toczy się najpierw
nigdy wyłącznie o wartości materialne, a przynajmniej nie wolno takiej wojny
toczyć; czy więc koszty wojny są większe czy mniejsze od zysków ekonomicznych,
jest dla etyki sprawą dość obojętną. Natomiast jeśli chodzi o straty moralne,
przesłanka założona przez omawiany kierunek nie jest wcale oczywista: nie
wydaje się pewne, że zdziczenie moralne, które istotnie obserwujemy stale po większych
wojnach, było właśnie wynikiem samej wojny; prawdopodobnie jest w dużej mierze
tylko przejawieniem się na zewnątrz rzeczywistego stanu etyki w danym społeczeństwie.
Skądinąd nie ulega wątpliwości, że wojna jest szkołą bardzo wysokich cnót, i że
wielu ludzi wychodzi z niej moralnie podniesionych, a nie poniżonych. Po
trzecie, nie jest wcale oczywiste, że zdziczenie powojenne (względne zresztą,
jak powiedzieliśmy) jest gorsze od tego, co by mogło wystąpić w razie zajęcia
kraju przez nieprzyjaciela, przynajmniej w pewnych okolicznościach, których tak
wiele było np. w dziejach Polski (Tatarzy, Turcy, Bolszewicy).
Nie można więc twierdzić, że warunki konieczne do prowadzenia wojny
zgodnie z zasadami etyki nigdy się nie sprawdzają.
6. Powyższe teoretyczne wywody objaśni może zastanowienie się nad
dwoma konkretnymi przykładami. Wyobraźmy sobie, że jakieś państwo jest zagrożone
podbiciem przez sąsiada, który głosi otwarcie, że uważa tylko swoich obywateli
za ludzi pełnowartościowych, a podbitą ludność zamierza najpierw obrócić w
rodzaj bydła roboczego, a następnie - wytępiwszy jej wiarę, sztukę i naukę - zniszczyć
ją za pomocą np. masowych sterylizacji. Drugi przykład: wyobraźmy sobie, że
nasze państwo zagrożone jest przez sąsiada, który zamierza, zająć jego
terytorium, wymordować znaczny odsetek obywateli, reszcie natomiast narzucić własną
obcą nam i może nawet niższą kulturę, połączoną z zupełnym zniszczeniem
wszelkich wartości duchowych podbitego narodu. W obu wypadkach zdrowy rozsądek
etyczny każe twierdzić, że obywatele zagrożonego państwa mają obowiązek narażać
własne życie, używać siły do obrony, strzelać do żołnierzy nieprzyjacielskich,
i to bez względu na skutki moralne, jakie po wojnie wyniknąć mogą w ich własnym
kraju, nie mówiąc już o materialnych. Bo wszystko byłoby gorsze od zezwolenia
na podbój. Kto tego nie widzi, jest moralnie ślepy i chory.
Istnieją zatem wypadki, w których wojna jest nie tylko dopuszczalna,
ale jest nawet ścisłym obowiązkiem.
2. Wojna słuszna.
1. Uzasadniliśmy w powyższych rozważaniach twierdzenie, że wojna może
być etycznie dopuszczalna; nie wynika z tego jednak, by była nią zawsze i wszędzie:
aby istniała moralna podstawa do toczenia wojny, muszą zachodzić okoliczności,
które nadają jej charakter wojny słusznej. Można je zgrupować około trzech
zasadniczych: słuszna sprawa, prawy zamiar i autorytet właściwej władzy.
2. Sprawa, o którą wojnę się toczy, musi być najpierw sprawą słuszną: stosunki
między państwami, jak i między jednostkami regulować powinna mianowicie najwyższa
zasada sprawiedliwości: „suum cuigue" - „każdemu to co mu się należy".
Nie wolno więc wypowiadać wojny w celu odebrania innemu narodowi czy państwu słusznie
należnych mu wartości i praw. Wojna jest etycznie dopuszczalna tylko wtedy, gdy
toczy się w imię własnego, przez innych nie zachowanego prawa, w tym znaczeniu
można powiedzieć, że tylko wojna obronna jest słuszna.
3. Trzeba jednak to powiedzenie dobrze rozumieć. Nie znaczy ono, by
nikomu nie wolno było wojny wypowiadać, gdyż często zdarzy się, że dla
zachowania czy zdobycia wartości, które naszemu państwu się należą, wypadnie właśnie
wojnę wszcząć. Tak np. wypowiedzenie przez Polskę wojny Turkom z 1683, było słuszne,
gdyż chodziło nie o odebranie innym ich praw, ale o zapewnienie poszanowania własnych.
Często zresztą wypowiedzenie wojny będzie konieczne ze względów bezpieczeństwa,
skoro oczywistym staje się, że nieprzyjaciel wojnę wypowie sam, gdy nadejdzie
dogodniejsza dla niego sposobność, aby odebrać naszemu państwu słusznie mu należące
się wartości.
Po wtóre, nie trzeba mieszać obronnego charakteru wojny z defensywą strategiczną
i taktyczną. Bez względu mianowicie na cel, jaki państwo stawia sobie w wojnie,
a więc niezależnie od tego, czy chodzi w niej o obronę swojego stanu
posiadania, swoich praw, czy też o sprzeczne z etyką odebranie praw cudzych, naczelny
wódz i wojsko stawiać sobie muszą tylko jedno zadanie: zniszczenie żywej siły
wojsk nieprzyjacielskich, gdyż jest to koniecznym warunkiem osiągnięcia celu państwa.
Skoro więc wojna się już toczy, niezależnie od tego kto ją wypowiedział i
dlaczego, będzie nieraz potrzebne działanie zaczepne, także po stronie tego,
kto jest napadnięty. Napastnik w etycznym słowa znaczeniu to więc nie to samo,
co państwo wypowiadające wojnę, rozpoczynające kroki wojenne, ani tym bardziej
prowadzące ofensywę.
4. W praktyce konieczne jest stosowanie się do umów międzynarodowych. Ogólne
bezpieczeństwo świata wymaga, aby umowy były dotrzymywane, nawet, gdyby w
danych warunkach stały się już niesprawiedliwe. Mogą być oczywiście wyjątki od
tej zasady, gdy jakaś umowa staje się bardzo krzywdząca dla jednej ze stron;
ale nawet w tym wypadku państwo pokrzywdzone ma obowiązek użyć wszystkich środków
pokojowych, zanim przystąpi do wojny. Z reguły obowiązuje ścisłe wykonywanie
wszystkich umów. Rzecz jasna także, że na wojnie obowiązują również umowy
specjalnie zawarte na jej wypadek.
5. Z tym pierwszym warunkiem przedmiotowej słuszności wojny łączy się drugi,
etycznie również bardzo ważny: wojna jest etycznie dopuszczalna tylko wtedy,
gdy prowadzący wojnę mają prawy zamiar. Nie tylko przedmiotowo, ale i
podmiotowo, w sumieniu walczących, wojna powinna być słuszna: zarówno wodzowie
jak i żołnierze powinni mieć na celu wyłącznie uzyskanie dla swojej ojczyzny słusznie
jej należnych praw - a nie inne niższe motywy, jak chęć bezprawnego zysku,
zemsty itp. Zdarza się mianowicie, że wojnę ktoś rozpoczyna w imię zupełnie słusznych
żądań, ale ubocznie chciałby przekroczyć swoje uprawnienia i w razie zwycięstwa
postąpić jak rozbójnik. Słuszność podmiotowa jest więc istotnym warunkiem
sprawiedliwej wojny.
6. Trzecim warunkiem słuszności wojny jest prowadzenie jej przez
prawowitą władzę. Nikomu innemu wojny wszczynać, ani prowadzić nie wolno, z tej
prostej przyczyny, że wojnę toczy państwo, a nie poszczególne jednostki - a
podejmować tak ważną decyzję w sprawach państwowych mogą oczywiście tylko ci,
którzy w nim posiadają władzę i są za nie odpowiedzialni. Powyższa zasada ważna
jest także ze względu na bezpieczeństwo stosunków międzynarodowych. Dzięki jej
zachowaniu wszyscy wiedzą, że wojna i pokój zależą nie od porywów jednostek i tłumów,
ale tylko od woli określonej grupy odpowiedzialnych za całość przedstawicieli
państwa. Znacznie trudniejsza jest sprawa, nawiasem mówiąc, gdy chodzi nie o
wojny w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale o tak zwane wojny domowe i rewolucje.
Wówczas określenie, kiedy czyn zbrojny jest etycznie dopuszczalny, natrafia na
znaczne trudności. To zagadnienie nas tutaj jednak nie zajmuje, gdyż omawiamy
wyłącznie etykę wojny międzypaństwowej.
7. Na uwagę zasługuje pod tym względem ważna zasada etyczna, głosząca że
do rozstrzygania czy dana wojna jest słuszna, powołani są w zwykłych warunkach
tylko ludzie stojący na czele państwa, a nie żołnierze, wyjąwszy wypadek zupełnej
oczywistości, że wojna jest niesłuszna. Wynika stąd, że żołnierz niemal zawsze
idzie w bój z czystym sumieniem. Nawet gdyby wojna była niesłuszna,
odpowiedzialność ponoszą za nią rządzący - dopóki sprawa nie jest oczywista żołnierz
ma nie tylko prawo, ale i obowiązek słuchać i bić się. Mówiąc „żołnierz" mamy
tutaj na myśli (podobnie jak w całej książce) nie tylko szeregowców, ale także
oficerów.
8. Obok wyrażenia „wojna słuszna” występuje często także zwrot „wojna święta".
Aby nadać temu wyrażeniu poprawne znaczenie, należy pamiętać, że etyka
katolicka nie uznaje różnicy między normami religijnymi a etycznymi: każda
norma religijna jest normą etyczną (gdyż nakłada pewne obowiązki) i na odwrót,
każda norma etyczna jest w pewnym tego słowa znaczeniu normą religijną (gdyż opiera
się w ostatecznej analizie na myśli i prawie Boga). W tym więc szerokim
znaczeniu każda wojna słuszna jest święta i istnieje sankcja religijna (pozagrobowa)
dla norm nią rządzących.
Wśród obowiązków, które etyka omawia istnieje jednak pewna grupa mająca
za przedmiot Boga, względnie Jego cześć. Te sprawności i związane z nimi normy
można nazwać „religijnymi" w ściślejszym słowa znaczeniu, czyli „świętymi".
Wynikają z nich jednak dwa rodzaje czynów: jedne bezpośrednio (tak np. ze
sprawności religii wynika bezpośrednio modlitwa), inne pośrednio (np. z wiary
wynika miłosierdzie). Czyny wojenne nie wynikają bezpośrednio z żadnej ze
sprawności religijnych, w ścisłym słowa znaczeniu nie mogą więc być nazwane „świętymi",
tj. żadna wojna nie jest „święta" w najściślejszym znaczeniu słowa: Natomiast
niektóre wojny prowadzi się dla obrony praw boskich i wolności spełniania obowiązków
religijnych. Te wojny są więc święte nie tylko w znaczeniu najogólniejszym, jak
każdy czyn etyczny, ale w jakimś znaczeniu bliższym ścisłemu, choć z nim się nie
pokrywającym, w tym też znaczeniu możemy powiedzieć, że wojną świętą była wojna
prowadzona przez Polskę z Rosją w 1919-20 r.
Józef Maria Bocheński OP
Subskrybuj:
Posty (Atom)