czwartek, 1 lutego 2018

Jestem patriotą wielkiej Rzeczypospolitej



Jestem patriotą Rzeczypospolitej, którą w głośnej książce Paweł Jasienica określił jako „Rzeczpospolitą Obojga Narodów”. Potężne to państwo obejmowało większość terytorium współczesnej Ukrainy; i Kijów, i Smoleńsk na północy. I Białoruś. „Obok Orła – znak Pogoni”; jako dwie róże barwą różne w jednym krzewie… W rzeczywistości było to państwo nie dwu narodów, a co najmniej sześciu. Odtworzenie dawnej Rzeczypospolitej dziś nie jest ani możliwe, ani wskazane, ani nawet pożądane – skoro wszyscy doceniamy wartość państw narodowych, dających naszym narodom gwarancje swobodnego rozwoju i równouprawnienia. 
Nie znaczy to jednak, by współczesne państwa, powstałe z ziem dawnej Rzeczypospolitej, nie miały z sobą współpracować. Nasze państwa są dość podobne. Rocznicę Powstania Styczniowego na Litwie i Ukrainie obchodzono bardziej uroczyście niż w Polsce. Płaszczyznami współpracy do dziś szczególnie cennymi są obrona i polityka zagraniczna – to właśnie przez nie Rzeczpospolita w swym historycznym kształcie powstała. Z takiej współpracy wyłączona jest Białoruś przez fakt moskiewskich baz wojskowych na jej terytorium; Ukraina z kolei nie jest państwem członkowskim NATO. Ale te przeszkody z czasem znikną.
Nie widzę też powodu, by nasze narody miały się nie znać, rozumieć i lubić – w formach choć zbliżonych do relacji między Polakami i Węgrami. Postawa życzliwości i przyjaźni jest zresztą cenna i wskazana nie tylko między narodami dawnej Rzeczypospolitej, ale i wszystkimi innymi – z rosyjskim włącznie. I z niemieckim włącznie. Zdrowy rozsądek, życzliwość, przyjaźń popłacają zawsze.
Powyższe uwagi miałem zawsze za truizmy tak oczywiste, że niewarte wypowiadania.
Z tym większym zdumieniem odnotowuję kolejne medialne wrzutki i wrzawę, jak i całe kampanie dezinformacji i nienawiści organizowane w Polsce a zmierzające do skłócenia Polaków nie tylko z Ukrainą, jak i pozostałymi sąsiadami, ale właściwie z wszystkimi. Cui bono?
Współpraca wojskowa i dyplomatyczna państw Europy Wschodniej i osiągnięty tą drogą efekt synergii, wzmocnienia potencjału każdego z nich, czy to w formie wschodniej flanki NATO, czy Unii Europejskiej (lub tego co z niej zostanie) to warunek ich sukcesu. A może i przetrwania.
Polska i Czechosłowacja w dwudziestoleciu międzywojennym miały bardzo podobne interesy geopolityczne. Potencjał armii czeskiej był niebagatelny. Sojusz wojskowy polsko-czechosłowacki, sojusz ścisły, odporny na zewnętrzny nacisk zmierzający do jego rozerwania zapewne dałby obu państwom nie tylko „głębię operacyjną” dla skutecznej obrony przed agresją, ale i przyzwoite widoki przetrwania, jak i wręcz zablokowania biegu wydarzeń, który doprowadził do drugiej wojny światowej. Dlaczego więc do sojuszu tego nie doszło? Wiem wiem… to nie my zaczęliśmy i nie my byliśmy winni. Historycy opisują przeszkody, jak to ujmują, obiektywne dla ewentualnego zbliżenia polsko-czechosłowackiego, takie jak rusofilską orientację Czechów. Polska dyplomacja poczyniła zresztą pewne kroki i wykonała gesty pod adresem Czechów, głównie przez ich związek z Francją. Mam jednak wrażenie, że owe kroki i gesty nastąpiły dla tzw. porządku – dla „odfajkowania” – a decydujące było przeświadczenie otoczenia marszałka Piłsudskiego, że Czechosłowacja nie jest państwem trwałym i nie przetrwa. Przeświadczenia takie bywają samosprawdzalne.
Próby skłócenia Polski ze wszystkimi też mogą być samosprawdzalne. A historia znowu nikogo niczego nie nauczy.     

Mariusz Cysewski
  
* * *
Kontakt: tel. 511 060 559

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz